Podróż Z Mrzeżyna do Dźwirzyna
Port w Mrzeżynie pozostaje do wyłącznej dyspozycji kilkunastu rybaków, którzy wykorzystują jedynie niewielki fragment nabrzeży. Planowana jest przebudowa wejścia do portu, a także rozbudowa mariny jachtowej. Do portu mogą wchodzić jednostki o zanurzeniu do 2 metrów. Przystań jachtowa w Mrzeżynie może pomieścić do 40 jachtów. Przemieszczająca się piaszczysta łacha znajdująca się przy wewnętrznej stronie falochronu wschodniego powoduje powstanie niebezpieczeństwa stanięcia statku na mieliźnie.. Miejscowi rybacy wiedzą jak unikać rozległej mielizny w porcie Teren wokół miejscowości należy do Trzebiatowsko-Kołobrzeskiego Pasa Nadmorskiego, będącym specjalnym obszarem ochrony siedlisk programu Natura 2000. Źródło:Wikipodia
Port w Dźwirzynie usytuowany jest ok. 6 mil morskich (11 km) na zachód od portu Kołobrzeg i ok. 4 Mm (7 km) na wschód od portu Mrzeżynie.
Port jest zbudowany na ujściowym odcinku rzeki Błotnicy zwanym Kanałem Reskim ,który bierze swój początek od jeziora Resko Przymorskie. Nad kanałem portowym poprowadzony jest stalowy most drogowy, będący częścią drogi powiatowej Kołobrzeg-Mrzeżyno o długości 63,6 m.
Źródło : Wikipedia
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Właściwie wszystko już powiedzieli moi przedmówcy. Przyłączam się do ich opinii - nawet zima (za którą nie przepadam) potrafi być piękna...
-
zmroziło nieziemsko, podobnie jak zdjęcia :))) ale śliczności, sliczności...
-
Dziękuję Arnoldzie. Niech młodzież wie co i jak było. Ja też swoje odsłużyłam w pociągach do Gubina na odwiedziny. Stąd chyba taka sroga bywam.
-
czasem się cieszę, ze mieszkam w jednak trochę cieplejszym (zimą!;-) kraju. pięknie! ale nie dla mnie;-) ja przy pięnastu stopniach na plusie odpalałbym kaloryfery;-)
-
To się nazywa byc wywołanym do tablicy ;-)
Kubdu, odpowiadam:
1. Na biurku - przed panią z Dzielnicowej Rady Narodowej - położyłem zaproszenie na przysięgę oraz dowód osobisty. Nie wiem czy to było mocne ale wystarczyło ;-).
2. Z Jurkiem jakiś czas temu kontakty uległy rozluźnieniu, ale trafnie kombinujesz :-). O zostaniu trepem nigdy nawet nie pomyślał ;-). Na widok generała ani się nie wzrusza ani nie przeklina. SIarczyście przeklinał armię inny kolega, zgarnięty "w kamasze" wiosną 1979. Powinien był wyjśc wiosną 81', ale za czasami zdarzało mu się nieco "przedłużac" przepustki, tedy służył do zimy 81. No i w stanie wojennym szlaban, i odejście do cywila wiosną 1982. Odpękał całe 3 lata. Śmieliśmy się z niego, że zielony mundur dla niepoznaki nosi, bardziej pasowałby mu marynarski ;-)
3. Nic nie przywaliłaś sroga kobieto ;-). Podzieliłem podróż Emdżeja na dwa wieczory, ot co ;-)
-
Piękne nastrojowe fotki. Oblodzone kształty pobudzają wyobraźnię ;-).
-
Arnold, znowu gdzieś czymś przywaliłam ?
-
Kolej na drugi etap ;-)
-
No to ja pytanka do Arnolda : 1/ co położyłeś na biurku przed panią z MO - musiało być mocne :))) 2/ i jak się ma kolega Jurek - raczej nie podpisał na trepa i jak widzi generała w TV to chyba nie przytula telewizora ?
-
Emdżeju, ta fotorelacja - którą sobie na pół podzieliłem;-), przypomniała mi pewne wydarzenie sprzed 28 lat. A było to tak:
Mój kolega Jurek Tokarski przysłał mi zaproszenie na przysięgę do Mrzeżyna. Miała się odbyć 20 grudnia 1981 roku. Rodzice Jurka podjęli heroiczny bój o zdobycie kuszetek na pociąg do Kołobrzegu. Niestety, wszystkie były już wyprzedane. Zastanawialiśmy się, co robić. Nieoczekiwanie - co za ironia - w sukurs przyszedł nam stan wojenny. Pęd Polaków do podróży okołoświątecznych opadł drastycznie. Biletów i miejscówek było w bród. Zakupiliśmy je, i podjęliśmy kolejny kolejny bój – tym razem o zezwolenia na wyjazd. Rodzicom Jurka przyszło to łatwo, wszak jechali na przysięgę do syna. Ze mną było gorzej. Mądrzy ludzie odradzali mi tę eskapadę, ale uparłem się jak osioł w kapuście. Udałem się do urzędu dzielnicowego na Ochocie i stanąłem w gigantycznej kolejce. Na pierwszy rzut oka zapowiadało się całodzienne stanie. Ale głupi ma zawsze szczęście. Tuż obok mnie otwarły się drzwi w których postawiono biurko, zasiadła za nim urzędniczka i rozpoczęła urzędowanie. Nie namyślając się wiele położyłem na biurku to co miałem do położenia, i oczekiwałem na pozytywny – co do tego nie miałem wątpliwości – werdykt. Co prawda kobieta która bezpośrednio przede mną stała w kolejce kwestionowała moje prawa do obsługi, ale zignorowałem te pretensje posyłając ją do wszystkich diabłów – choć teraz myślę, że wystarczyłby jeden. Władza dała mi zezwolenie na wyjazd, więc pojechałem. Razem z rodzicami Jurka tłukliśmy się się nocnym pociągiem do Kołobrzegu, potem pociągiem lokalnym do Kamienia Pomorskiego(a może do Trzebiatowa, wszystko jedno), a tam czekały już wojskowe autobusy które zawiozły nas do Mrzeżyna. Najlepsze było podczas przechodzenia przez bramę jednostki. Kontrolowano wszystkich "na apropos" przemytu alkoholu. Konfiskowano go bezlitośnie wydając stosowne pokwitowania. Władek, ojciec Jurka był mocno zdegustowany, i dał temu wyraz.
- Patrz – powiedział do mnie – przyjechali z drugiego końca kraju żeby się z chłopakiem napić, i oddają wódkę na wartowni, co za barany. I jeszcze na tym mogą stracić, dodał, bo oddają żytnią, a mogą w zamian dostać zwykłą czyściochę. To była święta prawda. Kwity opiewały tylko na ilość zarekwirowanej gorzały, bez wdawania się w subtelności co zostało skonfiskowane. No nie, powiedział Władek, te numery to nie ze mną. Po czym obie butelki czystej wyborowej wetknął sobie za pasek spodni. Miał wtedy na sobie garnitur i jesionkę, a że kształtów był obfitych, tedy dodatkowe, „wyborowe” wypukłości, uszły uwadze wartownika. Przysięgi nie pamiętam. Pamiętam co było po niej. Jurek przyprowadził ze sobą kolegę z plutonu do którego nikt nie przyjechał. I tak, na smutno, opijaliśmy fakt stania się mojego kumpla pełnoprawnym żołnierzem LWP. Sącząc ukradkiem przemyconą przez Władka wódkę, szeptaliśmy o ostatnich wydarzeniach(nie my jedni, szeptali – albo przynajmniej zniżali głos – wszyscy mówiący o TYM). Chłopcy mówili z przerażeniem o 13 grudnia. Nie wiedzieli co dalej będzie, czy nie będą zmuszeni do wyjścia na ulice i strzelania do ludzi, nic dziwnego, rok siedemdziesiąty był zaledwie 11 lat temu, a wielu z nich było „skażonych” przez Solidarność. Pamiętam jakby to było dziś, ten strach w ich oczach. I historię matki jednego z żołnierzy, która przyjechała do syna w niedzielę 13 grudnia. Cały dzień, jak pies, czekała pod bramą jednostki, i co jakiś czas była mamiona obietnicami o rychłym widzeniu z synem, ale to były kłamstwa, jemu oczywiście nie powiedziano o tym, że matka na niego czeka...W końcu odjechała w swoją stronę i wojsko miało spokój – przynajmniej na tym małym odcinku...
My też odjechaliśmy. Do Warszawy dotarliśmy bez przeszkód. Ale strachu w oczach moich rówieśników nie zapomnę. Nigdy.
-
Następny fan też się nisko kłania.
-
Ech... powtarzam się, wiem.. ale jestem fanem Twych nadmorskich podróży :D Zimowe morskie rzeźby lodowe mimo minusowej temperatury są przepiękne! :D Aż ściska mnie w dołku, że do morza mam tak daleko :((
Ale dzięki Tobie mam je na wyciągnięcie ręki! :D
Pozdrówki :)
Krzysiek -
ale zimna ta Twoja zima, no i fotogeniczna.
-
zimę mamy wyjątkowo fotogeniczną w tym roku :)
a na Twoich zdjęciach prezentuje się absolutnie fantastycznie! -
Mroźno to wygląda, ale pięknie :)